piątek, 24 sierpnia 2012

Wycieczka.

 
Marzenia – mam ich wiele, ale jedno szczególnie. Stało się moją siłą napędową do realizacji celów. Dobrze jest mieć marzenia, podobno to one człowieka uskrzydlają i nadają sens życia. Tak, to prawda, moje właśnie jedno zaczęło się spełniać, a właściwie już jest
w pierwszej fazie realizacji. Wycieczka – lubię podróżować, poznawać i zwiedzać, ale nie samolotem, tylko drogą lądową. A najlepiej autem. Wsiadasz do samochodu i jedziesz, tam, gdzie chcesz, gdzie Cię oczy poniosą. Stajesz się wolnym człowiekiem i realizujesz marzenia. Tak właśnie się stało. Pewnego dnia postanowiłem spakować walizkę, zaprosić znajomych
i wyruszyć w drogę – nieznaną. Szybko się wszyscy stawili pod moim domem, zapakowaliśmy bagaże i z uśmiechem na twarzy ruszyliśmy moim
Volvo w nieznane.
Podróż okazała się niesamowitą przygodą i wesołą zabawą. Każdy miał coś do powiedzenia, chciał poznać nowe miejsca, z wielkim entuzjazmem dzielił się swoimi spostrzeżeniami. I wydawało się, że nic złego się nam nie przytrafi. Nic bardziej mylnego.
W pewnym momencie dym zaczął ulatniać się spod maski mojego auta. Nasz najzabawniejszy kolega zażartował, że jak coś się popsuło, to on ma przy sobie
części do volvo, tyle, że atrapę, bo właśnie pracuje nad nowym modelem auta z drewna. Dobry żart, ale okazało się, że mi wcale nie było do śmiechu, gdyż wyszła poważna usterka mechaniczna. No i zaczęło się poszukiwanie jeszcze otwartego warsztatu samochodowego. W tym czasie graniczyło to z cudem, gdyż akurat na podróż wybraliśmy sobie niedzielę i to późnym popołudniem, a o tej porze raczej nikt nie pracuje. Rozpoczęliśmy waleczne poszukiwania. Na domiar złego w miasteczku nie było ani jednej żywej duszy. Wreszcie moim oczom ukazał się lekko postarzały szyld zawieszony na drzewie, a na nim napisane było: części volvo i nie tylko! Jakież było moje zdumienie, jak kilka metrów dalej ujrzałam warsztat samochodowy, a w nim krzątających się ludzi. Radość moja nie miała granic, gdyż
z niezawodnego jak dotąd
Volvo unosiły się już kłęby szarego dymu.
Jak się potem okazało, właścicielem warsztatu był miłośnik starych samochodów
i akurat zorganizował mini zlot tzw. „składaczy
części volvo”. Tym razem radość dopadła mojego kolegę, który miał swoistego hopla na tym punkcie. Kiedy on zatracił się w swoich zabawkach, ja zorganizowałam naprawę auta. Utknęliśmy w tamtym miejscu na parę dobrych godzin, zanim nasz podróżny pojazd doszedł do ładu i składu. Ale nudno nie było.
Z zachwytem podziwiałem jak powstają nowe modele
Volvo. I nie miało znaczenia czy były one z drewna czy prawdziwe. Marka to marka.
Gospodarze ugościli nas jak strudzonych wędrowców i pomimo miłego klimatu, nadeszła pora na powrót. Zwiedziliśmy jeszcze parę ciekawych miejsc, podziwialiśmy piękne krajobrazy, opowiadaliśmy sobie dowcipy i z przyjacielskim uśmiechem na twarzy śmialiśmy się z naszego kolegi, który wreszcie ukończył budowlę swojego małego samochodu .
Po powrocie do domu nastąpił mały rekonesans i przyszła pora na podsumowania. Wycieczka, pomimo małych usterek, okazała się strzałem w dziesiątkę. Było wesoło, poznaliśmy nowych ludzi, odwiedziliśmy nieznane dotąd zakątki, spędziliśmy ze sobą miło czas. Ale to, co pozostało w moim aucie po naszej podróży niesamowicie mnie zaskoczyło. Cóż, trzeba było posprzątać, wypucować auto, no i wreszcie znaleźć jakąś porządną skrzynię, żeby pochować pozostałości po zabawkach mojego kolegi. I w całym samochodzie pozostały tylko części volvo. Całe szczęście, że było one tylko atrapą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz